poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ŚWIADECTWO

Bóg jest dobry! Doświadczam tego każdego dnia. Nawet kiedy jestem właśnie przed miesiączką i bardzo trudno mi przychodzi bycie kobietą. Zazwyczaj jednak bardzo doceniam fakt, że Pan Bóg miał świetny pomysł uczynienia mnie jedną z przedstawicielek płci piękniej. I nie znaczy to, że nie doceniam mężczyzn! Wręcz przeciwnie – doceniam. I to bardzo. O czym to ja chciałam Wam napisać? Już wiem – NASZ BÓG JEST DOBRY. Dla każdego: dla wierzącego i niedowiarka, dla kobiet i mężczyzn, dla dzieci i starców, dla zdrowych i chorych, dla biednych i (o zgrozo!) dla bogatych. I choć przychodzą takie chwile naszego życia, iż zupełnie nie jesteśmy w stanie w to uwierzyć, to On się nie zmienia i błogosławi nam zawsze. To od nas zależy czy w określonych okolicznościach życia dostrzeżemy tę dobroć i się na nią otworzymy; czy też obrazimy się na Boga i cały świat, który jest taki niesprawiedliwy (i tak w ogóle, to mielibyśmy na niego o wiele lepsze pomysły niż Ten, który go stworzył), i się zamkniemy na Jego miłość. I wcale nie jest tak, że nie wiem o czym piszę, że moje życie zawsze usłane jest różami i wszystko mi wychodzi. Otóż: nie. Za moment wyjaśnię Wam dlaczego tak nie jest, ale musicie jeszcze poczekać, bo właśnie pomyślałam, że muszę to jednak napisać w tym miejscu: ŻYCIE Z BOGIEM DAJE NAM SZCZĘŚCIE NAWET W UTRAPIENIU. 
Od czego by tu zacząć. Urodziłam się. I tak naprawdę – w moim przypadku – już za sam ten fakt powinni mi wręczyć medal. Urodziłam się z mózgowym porażeniem dziecięcym w siódmym miesiącu, ważąc niecały kilogram. I wbrew pozorom moja mama była bardzo młoda, bardzo zdrowa i te wszystkie inne „bardzo”. Nie było żadnych problemów w trakcie ciąży. Nic nie wskazywało, że cokolwiek pójdzie nie tak. A poszło. Mama miała zielone wody płodowe, co znaczy, że niewiele brakowało, a udusiłabym się w jej brzuchu. Mogło więc mnie nie być, a jednak jestem. Pan Bóg miał ku temu określony plan, którego do tej pory nie rozumiem do końca, ale już przynajmniej wiem, że jakiś jest. Alleluja! Bóg opiekował się mną od urodzenia, a znając Go, to od poczęcia (do tego stopnia, że dziurka w sercu, z którą się urodziłam, samoistnie się zrosła, i planowana operacja nie była potrzebna), choć ja tego nie przeczuwałam.
Nie wiem czy jest sens mówić o tym, co przeżywałam jako dziecko w szkole podstawowej i gimnazjum, jako jedyna osoba niepełnosprawna wśród dzieci, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z nikim, kto byłby inny od nich. Możecie to sobie chyba wyobrazić. Każdy chce być akceptowany jako dziecko, prawda? No właśnie. Mój problem polegał na tym, że zupełnie nie mogłam sobie poradzić z moim byciem „innym” i pomimo, że moi rodzicie otoczyli mnie w domu miłością, za co jestem im ogromnie wdzięczna, to ja tej miłości nie byłam w stanie przyjąć, bo sama siebie nie kochałam, a co za tym idzie: innych ludzi też nie. Boga traktowałam jak sędziego i policjanta: byłam więc „grzeczna”, bo nie chciałam skończyć w piekle, ale nie miałam w sobie życia. I tak wegetowałam nie wierząc w sens życia, z przyklejonym uśmiechem na ustach, żeby nikt nie zapytał przypadkiem co u mnie.
U mnie było źle, do momentu, w którym spotkałam żyjącego Jezusa. Stało się to na rekolekcjach charyzmatycznych z o. Jamesem Manjackalem. Zobaczyłam jego roześmianą, po prostu: bardzo szczęśliwą twarz i pomyślałam: „Boże, jeśli potrafisz tak uszczęśliwiać ludzi, to ja tak chcę mieć”. Drugim momentem, którego nie zapomnę, była konferencja podczas której o. James mówił o cierpieniu. Nie pamiętam co dokładnie powiedział. Pamiętam, że zrozumiałam, że choroba, którą dźwigam jest darem od Boga (może trochę dziwnym, może trudnym, i na pewno nie-wiem-po-co-Mu-ona), ale zaczęłam za nią z serca dziękować i powiedziałam: „Panie Boże, gdyby to porażenie nie było Ci już potrzebne, to możesz je zabrać”. I tutaj takie wtrącenie: Uważajcie o co prosicie! Pan Bóg wziął to sobie do serca i zaczął uzdrawiać mnie fizycznie. Zaczął uzdrawiać mi kręgosłup, który jest bardziej prosty, a także ręce i nogi, np. wyprostował mi jeden palec u lewej ręki, która jest „bardziej chora” od prawej. Faktycznie, jest po prostu prosty. Moi rehabilitanci się śmieli, że tego nie mogli mi załatwić. Mam też większą równowagę: nie przewracam się na ulicy, co czasem mi się zdarzało - jak był lód. Teraz nie boli mnie kręgosłup jak sprzątam, czy robię zakupy - to dość ułatwia życie. Żeby nie było: mam też rehabilitację, bo Pan Bóg pragnie, abyśmy o siebie dbali: pewne rzeczy można wyćwiczyć, innych nie. Jezus jest specjalistą właśnie od tych innych. I to nie jest też tak, że te fizyczne cuda są najważniejsze – nie.
Tak naprawdę uzdrowienie fizyczne, jest dodatkiem do tego, co Pan Bóg uczynił dla mojego serca. Całkowicie je przemienił! Dał mi po prostu nowe serce (wiem jak to brzmi), no ale tak właśnie się stało. Dał mi radość, a zabrał smutek; dał miłość - zabrał nienawiść; zabrał lęk - dał nadzieję. Teraz szczerze uśmiecham się do ludzi (i nieskromnie powiem, że jestem z tego znana: Pan Bóg to ma pomysły!), otworzyłam się na innych, więc mam wielu wspaniałych przyjaciół i kocham moją rodzinę. Totalna rewolucja. Jak by to powiedział, papież Franciszek, który skradł moje serce podczas ŚDM-ów (musiałam to napisać J), Jezus zrobił niezły raban w moim sercu i w końcu wszystko jest na właściwym miejscu.
PAN BÓG JEST DOBRY! I kocha mnie i Ciebie – do szaleństwa! Nie jest tak, że od tej pory wszystko idzie w moim życiu idealnie, ale ja zmieniałam podejście do wszystkiego – zaufałam Jezusowi, który ma moc codziennie mnie ratować z kolejnych opresji – i dzięki temu wychodzę cało z wszelkich prób. Choć czasami naprawdę jest ciężko, to zawsze pamiętam kto jest Panem mojego życia i ma nad nim całkowitą kontrolę.
Żeby nie było tak cukierkowo (że tylko ochy i achy), to powiem Wam, że cztery lata temu wykryto u mnie jaskrę. Stwierdziło ją dwóch lekarzy. Nie było to łatwe. Miałam pretensje do Boga, nie chciałam brać leków – „Jak to, uzdrawiasz mi porażenie, a teraz jaskra? To nie ma już innych ludzi na ziemi?!”. Po okresie buntu pojechałam do Medjugorie (nie chcę się wypowiadać nt Orędzi, bo to zadanie Kościoła), ale wiem jedno: przeżyłam tam bardzo dobrą spowiedź, potem przyjęłam Jezusa w Eucharystii i jaskry nie mam. Choć jestem w grupie ryzyka, to lekarz odstawił moje leki, na razie jest dobrze, i jeśli Bóg da, tak zostanie.
Z kolei dwa lata temu zdiagnozowali u mnie rozległą osteoporozę: wysokie ryzyko złamania. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałam wtedy 26 lat. Technik, który zobaczył wynik, powiedział tylko: „Niech Pani się nie połamie. Niech Pani uważa!” Super. Już nawet nie miałam siły się buntować. Główny problem polegał na tym, że połączenie porażenie i osteoporozy, to naprawdę DUŻE RYZYKO złamania. Kruche kości i problemy z koordynacją = niezłe kłopoty. I z tej opresji Bóg wyprowadził mnie obronną ręką. Tym razem (chyba) bez jakiś nadprzyrodzonych środków, ale po roku trafiłam do dobrego lekarza i do bardzo dobrego rehabilitanta. Dziś, po dwóch latach walki, okazało się, że nie mam już osteoporozy, ale uwaga: jestem w grupie ryzyka. Bardzo jestem wdzięczna Bogu, że w końcu nastąpiła poprawa. Nie wiem po co Mu te wszystkie moje choroby. Mam wrażenie, że On na nie zezwala, a potem mnie z nich wyciąga,  żeby objawiła się Jego chwała. Niech i tak będzie. Amen. Bo ON JEST DOBRY! Proszę, nie zapominajcie o tym nigdy.
Bóg wie co robi. Z moim i Twoim życiem. Jedno Wam powiem. Nauczyłam się, że WARTO Mu zaufać. On nas nigdy nie zawiedzie.
Niech Bóg będzie uwielbiony w tym świadectwie i we wszystkich, którzy je przeczytają. Niech Wam obficie i skutecznie błogosławi.

Paulina

P.S. A moją historię On pisze nadal… :)

8 komentarzy:

  1. Paulinko, masz racje -ON jest ZAWSZE DOBRY! niech Ci błogosławi każdego dnia.DOBRZE,ŻE JESTEŚ!!!
    Hanna M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie wiem o czym mowisz... Choć w moim życiu jeszcze sporo rzeczy do wyprostowania i uzdrowienia, Pan działa, daje nadzieję i napełnia serce miłością. Był w moim życiu okres, kiedy żyłam z dala od Pana Boga, choć jednocześnie cały czas uważałam się za katoliczkę. Dziękuję Panu Bogu, że wyciągnął mnie z tego bagna, w którym tkwiłam, że podniósł mnie i daje mi radość, nawet w utrapieniu, jak sama też napisałaś. Niech Pan Ci błogosławi!:) Magda (Słowo z mocą @InLoveWIthGod88)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech Bóg Ci błogosławi na dalszej drodze wzrastania w Nim :-) Dziękuję za Twoje świadectwo!

      Usuń
  3. W moim życiu Pan Bog też uczynił i czyni do tej pory wiele CUDÓW. Największym jest to,że jestem wśród żywych, cieszę się życiem, choć poruszam się na wózku. JESTEM na tym świecie juz 30 lat, a według lekarzy miało mnie nie być. Miałam nie przeżyć operacji, ba! Nawet jej nie dożyć. Czyż to nie CUD?
    Chwała Panu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, to WIELKI CUD :-) Bóg jest większy od ludzkich przewidywań. Chwała Bogu, że jesteś! Niech On Cię prowadzi i napełnia Twoje serce radością! ;)

      Usuń
  4. Paulinko, niech Ci Bóg błogosławi zawsze i wszędzie

    OdpowiedzUsuń
  5. ...a ja bym chciała, żeby Pan Bóg dał mi tyle lat, co masz Ty... Ja mam 38 :( Żyję w lęku, co się ze mną stanie, jak rodzice kiedyś umrą (Są jedynymi bliskimi, ktorych mam. Mają już 70 lat.). Jestem niezaradna życiowo, jak dziecko. I spragniona troski... bycia zaopiekowaną, jak dziecko. Ale ludzie nie mają już wobec mnie odruchu tej opiekuńczej troski, bo nie wyglądam... Gdy to sobie uświadamiam, często pogrąża mnie to w tak mrocznej rozpaczy, że zamyka mnie na życie (modlę się wtedy o śmierć) i na miłość Boga (nie potrafie w takich momentach jej przyjąć). A przecież Bóg na prawdę jest dobry! Odczułam to wiele razy w swoim sercu w Komunii Świętej...

    OdpowiedzUsuń