Bóg jest dobry!
Doświadczam tego każdego dnia. Nawet kiedy jestem właśnie przed miesiączką i
bardzo trudno mi przychodzi bycie kobietą. Zazwyczaj jednak bardzo doceniam
fakt, że Pan Bóg miał świetny pomysł uczynienia mnie jedną z przedstawicielek
płci piękniej. I nie znaczy to, że nie doceniam mężczyzn! Wręcz przeciwnie –
doceniam. I to bardzo. O czym to ja chciałam Wam napisać? Już wiem – NASZ BÓG
JEST DOBRY. Dla każdego: dla wierzącego i niedowiarka, dla kobiet i mężczyzn,
dla dzieci i starców, dla zdrowych i chorych, dla biednych i (o zgrozo!) dla
bogatych. I choć przychodzą takie chwile naszego życia, iż zupełnie nie
jesteśmy w stanie w to uwierzyć, to On się nie zmienia i błogosławi nam zawsze.
To od nas zależy czy w określonych okolicznościach życia dostrzeżemy tę dobroć
i się na nią otworzymy; czy też obrazimy się na Boga i cały świat, który jest
taki niesprawiedliwy (i tak w ogóle, to mielibyśmy na niego o wiele lepsze
pomysły niż Ten, który go stworzył), i się zamkniemy na Jego miłość. I wcale nie
jest tak, że nie wiem o czym piszę, że moje życie zawsze usłane jest różami i
wszystko mi wychodzi. Otóż: nie. Za moment wyjaśnię Wam dlaczego tak nie jest,
ale musicie jeszcze poczekać, bo właśnie pomyślałam, że muszę to jednak napisać
w tym miejscu: ŻYCIE Z BOGIEM DAJE NAM SZCZĘŚCIE NAWET W UTRAPIENIU.
Od czego by tu zacząć.
Urodziłam się. I tak naprawdę – w moim przypadku – już za sam ten fakt powinni
mi wręczyć medal. Urodziłam się z mózgowym porażeniem dziecięcym w siódmym
miesiącu, ważąc niecały kilogram. I wbrew pozorom moja mama była bardzo młoda,
bardzo zdrowa i te wszystkie inne „bardzo”. Nie było żadnych problemów w
trakcie ciąży. Nic nie wskazywało, że cokolwiek pójdzie nie tak. A poszło. Mama
miała zielone wody płodowe, co znaczy, że niewiele brakowało, a udusiłabym się w
jej brzuchu. Mogło więc mnie nie być, a jednak jestem. Pan Bóg miał ku temu
określony plan, którego do tej pory nie rozumiem do końca, ale już przynajmniej
wiem, że jakiś jest. Alleluja! Bóg opiekował się mną od urodzenia, a znając Go,
to od poczęcia (do tego stopnia, że dziurka w sercu, z którą się urodziłam,
samoistnie się zrosła, i planowana operacja nie była potrzebna), choć ja tego
nie przeczuwałam.
Nie wiem czy jest sens
mówić o tym, co przeżywałam jako dziecko w szkole podstawowej i gimnazjum, jako
jedyna osoba niepełnosprawna wśród dzieci, którzy do tej pory nie mieli do
czynienia z nikim, kto byłby inny od nich. Możecie to sobie chyba wyobrazić.
Każdy chce być akceptowany jako dziecko, prawda? No właśnie. Mój problem
polegał na tym, że zupełnie nie mogłam sobie poradzić z moim byciem „innym” i
pomimo, że moi rodzicie otoczyli mnie w domu miłością, za co jestem im ogromnie
wdzięczna, to ja tej miłości nie byłam w stanie przyjąć, bo sama siebie nie
kochałam, a co za tym idzie: innych ludzi też nie. Boga traktowałam jak
sędziego i policjanta: byłam więc „grzeczna”, bo nie chciałam skończyć w
piekle, ale nie miałam w sobie życia. I tak wegetowałam nie wierząc w sens
życia, z przyklejonym uśmiechem na ustach, żeby nikt nie zapytał przypadkiem co
u mnie.
U mnie było źle, do
momentu, w którym spotkałam żyjącego Jezusa. Stało się to na rekolekcjach
charyzmatycznych z o. Jamesem Manjackalem. Zobaczyłam jego roześmianą, po
prostu: bardzo szczęśliwą twarz i pomyślałam: „Boże, jeśli potrafisz tak
uszczęśliwiać ludzi, to ja tak chcę mieć”. Drugim momentem, którego nie
zapomnę, była konferencja podczas której o. James mówił o cierpieniu. Nie
pamiętam co dokładnie powiedział. Pamiętam, że zrozumiałam, że choroba, którą
dźwigam jest darem od Boga (może trochę dziwnym, może trudnym, i na pewno
nie-wiem-po-co-Mu-ona), ale zaczęłam za nią z serca dziękować i powiedziałam:
„Panie Boże, gdyby to porażenie nie było Ci już potrzebne, to możesz je
zabrać”. I tutaj takie wtrącenie: Uważajcie o co prosicie! Pan Bóg wziął to
sobie do serca i zaczął uzdrawiać mnie fizycznie. Zaczął uzdrawiać mi
kręgosłup, który jest bardziej prosty, a także ręce i nogi, np. wyprostował mi
jeden palec u lewej ręki, która jest „bardziej chora” od prawej. Faktycznie,
jest po prostu prosty. Moi rehabilitanci się śmieli, że tego nie mogli mi
załatwić. Mam też większą równowagę: nie przewracam się na ulicy, co czasem mi
się zdarzało - jak był lód. Teraz nie boli mnie kręgosłup jak sprzątam, czy robię
zakupy - to dość ułatwia życie. Żeby nie było: mam też rehabilitację, bo Pan
Bóg pragnie, abyśmy o siebie dbali: pewne rzeczy można wyćwiczyć, innych nie.
Jezus jest specjalistą właśnie od tych innych. I to nie jest też tak, że te
fizyczne cuda są najważniejsze – nie.
Tak naprawdę
uzdrowienie fizyczne, jest dodatkiem do tego, co Pan Bóg uczynił dla mojego
serca. Całkowicie je przemienił! Dał mi po prostu nowe serce (wiem jak to
brzmi), no ale tak właśnie się stało. Dał mi radość, a zabrał smutek; dał miłość
- zabrał nienawiść; zabrał lęk - dał nadzieję. Teraz szczerze uśmiecham się do
ludzi (i nieskromnie powiem, że jestem z tego znana: Pan Bóg to ma pomysły!),
otworzyłam się na innych, więc mam wielu wspaniałych przyjaciół i kocham moją
rodzinę. Totalna rewolucja. Jak by to powiedział, papież Franciszek, który
skradł moje serce podczas ŚDM-ów (musiałam to napisać J),
Jezus zrobił niezły raban w moim sercu i w końcu wszystko jest na właściwym
miejscu.
PAN BÓG JEST DOBRY! I
kocha mnie i Ciebie – do szaleństwa! Nie jest tak, że od tej pory wszystko
idzie w moim życiu idealnie, ale ja zmieniałam podejście do wszystkiego –
zaufałam Jezusowi, który ma moc codziennie mnie ratować z kolejnych opresji – i
dzięki temu wychodzę cało z wszelkich prób. Choć czasami naprawdę jest ciężko,
to zawsze pamiętam kto jest Panem mojego życia i ma nad nim całkowitą kontrolę.
Żeby nie było tak
cukierkowo (że tylko ochy i achy), to powiem Wam, że cztery lata temu wykryto u
mnie jaskrę. Stwierdziło ją dwóch lekarzy. Nie było to łatwe. Miałam pretensje
do Boga, nie chciałam brać leków – „Jak to, uzdrawiasz mi porażenie, a teraz
jaskra? To nie ma już innych ludzi na ziemi?!”. Po okresie buntu pojechałam do
Medjugorie (nie chcę się wypowiadać nt Orędzi, bo to zadanie Kościoła), ale
wiem jedno: przeżyłam tam bardzo dobrą spowiedź, potem przyjęłam Jezusa w
Eucharystii i jaskry nie mam. Choć jestem w grupie ryzyka, to lekarz odstawił
moje leki, na razie jest dobrze, i jeśli Bóg da, tak zostanie.
Z kolei dwa lata temu
zdiagnozowali u mnie rozległą osteoporozę: wysokie ryzyko złamania. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałam wtedy 26 lat. Technik, który
zobaczył wynik, powiedział tylko: „Niech Pani się nie połamie. Niech Pani
uważa!” Super. Już nawet nie miałam siły się buntować. Główny problem polegał
na tym, że połączenie porażenie i osteoporozy, to naprawdę DUŻE RYZYKO
złamania. Kruche kości i problemy z koordynacją = niezłe kłopoty. I z tej
opresji Bóg wyprowadził mnie obronną ręką. Tym razem (chyba) bez jakiś
nadprzyrodzonych środków, ale po roku trafiłam do dobrego lekarza i do bardzo
dobrego rehabilitanta. Dziś, po dwóch latach walki, okazało się, że nie mam już
osteoporozy, ale uwaga: jestem w grupie ryzyka. Bardzo jestem wdzięczna Bogu,
że w końcu nastąpiła poprawa. Nie wiem po co Mu te wszystkie moje choroby. Mam
wrażenie, że On na nie zezwala, a potem mnie z nich wyciąga, żeby objawiła się Jego chwała. Niech i tak
będzie. Amen. Bo ON JEST DOBRY! Proszę, nie zapominajcie o tym nigdy.
Bóg wie co robi. Z moim
i Twoim życiem. Jedno Wam powiem. Nauczyłam się, że WARTO Mu zaufać. On nas
nigdy nie zawiedzie.
Niech Bóg będzie
uwielbiony w tym świadectwie i we wszystkich, którzy je przeczytają. Niech Wam
obficie i skutecznie błogosławi.
Paulina
P.S. A moją historię On pisze nadal… :)
Paulinko, masz racje -ON jest ZAWSZE DOBRY! niech Ci błogosławi każdego dnia.DOBRZE,ŻE JESTEŚ!!!
OdpowiedzUsuńHanna M.
Zdecydowanie wiem o czym mowisz... Choć w moim życiu jeszcze sporo rzeczy do wyprostowania i uzdrowienia, Pan działa, daje nadzieję i napełnia serce miłością. Był w moim życiu okres, kiedy żyłam z dala od Pana Boga, choć jednocześnie cały czas uważałam się za katoliczkę. Dziękuję Panu Bogu, że wyciągnął mnie z tego bagna, w którym tkwiłam, że podniósł mnie i daje mi radość, nawet w utrapieniu, jak sama też napisałaś. Niech Pan Ci błogosławi!:) Magda (Słowo z mocą @InLoveWIthGod88)
OdpowiedzUsuńNiech Bóg Ci błogosławi na dalszej drodze wzrastania w Nim :-) Dziękuję za Twoje świadectwo!
UsuńW moim życiu Pan Bog też uczynił i czyni do tej pory wiele CUDÓW. Największym jest to,że jestem wśród żywych, cieszę się życiem, choć poruszam się na wózku. JESTEM na tym świecie juz 30 lat, a według lekarzy miało mnie nie być. Miałam nie przeżyć operacji, ba! Nawet jej nie dożyć. Czyż to nie CUD?
OdpowiedzUsuńChwała Panu!
Jasne, to WIELKI CUD :-) Bóg jest większy od ludzkich przewidywań. Chwała Bogu, że jesteś! Niech On Cię prowadzi i napełnia Twoje serce radością! ;)
UsuńAMEN!:D
OdpowiedzUsuńPaulinko, niech Ci Bóg błogosławi zawsze i wszędzie
OdpowiedzUsuń...a ja bym chciała, żeby Pan Bóg dał mi tyle lat, co masz Ty... Ja mam 38 :( Żyję w lęku, co się ze mną stanie, jak rodzice kiedyś umrą (Są jedynymi bliskimi, ktorych mam. Mają już 70 lat.). Jestem niezaradna życiowo, jak dziecko. I spragniona troski... bycia zaopiekowaną, jak dziecko. Ale ludzie nie mają już wobec mnie odruchu tej opiekuńczej troski, bo nie wyglądam... Gdy to sobie uświadamiam, często pogrąża mnie to w tak mrocznej rozpaczy, że zamyka mnie na życie (modlę się wtedy o śmierć) i na miłość Boga (nie potrafie w takich momentach jej przyjąć). A przecież Bóg na prawdę jest dobry! Odczułam to wiele razy w swoim sercu w Komunii Świętej...
OdpowiedzUsuń