poniedziałek, 13 marca 2017

DEKALOG POWOŁANIOWY

Autorka: Basia

Nie tak łatwo jest znaleźć swoje powołanie. Jakże często jest nim coś innego niż nam się wydaje, i jak zupełnie niespodziewane powstają z tego scenariusze życia. Ile trzeba się naszukać i namęczyć, aby mieć w końcu 100% pewności, albo chociaż 10%, że to, czego pragnie moje serce jest moim prawdziwym powołaniem, które jest zgodne z wolą Bożą i w którym znajdę szczęście i spełnienie.
W tym szukaniu i znajdywaniu powołania jest coś pięknego; Jest to przecież tajemnica pomiędzy mną a Bogiem - tajemnica dająca ogromną nadzieję. Zanim jednak wkroczymy na drogę powołania, albo weźmiemy się za porządne szukanie, warto sobie coś uświadomić:

1.      Pragnienie pójścia do zakonu czy wejścia w małżeństwo nie może być Twoim pierwszym i jedynym pragnieniem oraz celem! Bóg przecież po to dał nam przeróżne talenty, abyśmy rozwijali się w różnego rodzaju relacjach, miejscach, dziedzinach, oraz abyśmy rozwijali je nie tylko w powołaniu, ale również przed wejściem w nie.
To Bóg ma być Twoim centrum, a nie Twoje pragnienia i marzenia. Nie one dyktują drogę życia, ale wola Boża. Owszem, one mogą na nią wskazywać, ale wcale nie muszą nią być.
2. Powołanie ma być Twoją decyzją. Nie mamy, taty, koleżanki. To nawet nie jest decyzja Pana Boga. Pokazując Ci twoje powołanie, On zaprasza Cię na tę, a nie inną drogę. Zaprasza a nie rozkazuje, ponieważ ostateczny wybór należy do Ciebie. Jesteś wolny, możesz powiedzieć: nie.
3.  A jeśli wybierzesz zakon zamiast małżeństwa, małżeństwo zamiast zakonu, stan wolny zamiast dwóch poprzednich opcji, Bóg Cię nie opuści; będzie błogosławił, jeśli Go o to poprosisz. A jeśli się pomylisz, nie musisz prosić o przebaczenie. Wybranie innej drogi nie jest grzechem, i nie należy płakać nad rzeczywistością, która się nigdy nie spełniła. Mamy żyć nadzieją; nadzieją życia i spełnienia w Królestwie Niebieskim.
4. Warto rozmawiać o swoich planach z innymi: rodziną, znajomymi, kierownikiem duchowym i innymi osobami konsekrowanymi. Szczególnie osoby starsze mogą nam ofiarować cenne rady i wsparcie, nie ważne jakie ma się powołanie.
5. Powołania nie szuka się na siłę. Można sobie wtedy nadwyrężyć nerwy, samoocenę i wiarę w życie i ludzi. Trzeba podejmować decyzje, ale nigdy nie robi się tego pochopnie. A szukając swojej drogi, nie zapominajmy o drugim człowieku, który może potrzebuje naszej miłości. Jakże często możemy znaleźć swoje powołanie w oczach nawet nieznanej osoby.
6. Nigdy nie myśl: „ja się nie nadaję”, „to nie dla mnie”. Też tak myślałam, a Bóg nadal musi mnie uzdrawiać mnie z tych kłamstw, w jakie uwierzyłam. Przecież On ma najbardziej zwariowane i piękne pomysły. Po prostu musimy Mu zaufać, dając się prowadzić. On ma skłonność do zaskakiwania ludzi. Skąd wiesz, że nie zaskoczy Ciebie?
7. Myśląc o powołaniu nie zamykaj się różne opcje, które stoją przed Tobą. Patrząc tylko na jedną z nich, możesz przez przypadek zamknąć się na swoje prawdziwe powołanie. Do niczego oczywiście nie będziesz zmuszana/ zmuszany, ale warto szukać szczęścia z otwartym umysłem, sercem i oczami.
8. Można się pomylić, dlatego warto dobrze rozeznać drogę, zanim się na nią wkroczy. A jeśli jest już za późno? Dla Boga nigdy nie jest za późno! Nie znaczy to oczywiście, że można sobie potem brać rozwody, opuszczać zakon po ślubach wieczystych itd. Chodzi o to, że zawsze można Boga poprosić o łaskę siły, wytrwania w tym wyborze oraz o uzdrowienie i przebaczenia sobie tego wyboru, który uważamy za błędny. Można znaleźć szczęście tam, gdzie się widzi źródło swego nieszczęścia, ale tylko jeśli odda się teraźniejszość, przyszłość i przeszłość w ręce kochającego Ojca.
9. Pracuj też nad charakterem, ćwicząc ufność, określając swoje wartości. Wchodząc na drogę powołania nie musisz być idealna/idealny, ale przejdziesz całą drogę o wiele łatwiej, jeśli będziesz osobą, która  ma w sobie radość i pokój.
10. A na koniec, warto sobie wybrać jednego lub kilku świętych, do którego można by się modlić, prosząc o dobre rozeznanie powołania, o dobrego męża czy żonę. Np. jeśli ktoś stracił całkowitą wiarę w znalezienie tego czy tej jedynej, niech modli się do św. Judy Tadeusza czy św. Rity. Jeśli ktoś chciałby w romantyczny sposób znaleźć swoją „drugą połówkę”, niech modli się do św. Rafała Archanioła albo św. Walentego. Moje powołanie odnalazłam z pomocą św. Antoniego i św. Rafała Archanioła. Zawsze prosiłam ich o pomoc w znalezieniu swojej drogi życiowej, oraz o to, aby stało się to w jakiś ciekawy sposób. Pewnie dlatego znalazłam ją w tak bardzo wyraźny i niespodziewany sposób: omal nie dostałam zawału serca na miejscu. J

W szukaniu powołania trzeba być aktywnym. Trzeba się dużo zastanowić, spotkać wielu ludzi, dużo się nachodzić i dużo namodlić. Ale warto trwać w nadziei, z ufnością w słowa Jezusa: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.” (Mt 7: 7-8). 

A jak powiedział św. Jan Paweł II, „Powstań, ty, który już straciłeś

 nadzieję. Powstań, ty, który cierpisz. Powstań, ponieważ Chrystus
 objawił ci swoją miłość i przechowuje dla ciebie 
nieoczekiwaną możliwość realizacji.”

środa, 4 stycznia 2017

Bóg lubi materię

Autorka: Agata Karaźniewicz

Chociaż szczególną fanką C. S. Lewisa nigdy nie byłam, lubię ten cytat: „Nie ma co się silić na większe uduchowienie od samego Boga. Bóg nigdy nie chciał, żeby człowiek był stworzeniem czysto duchowym. Dlatego składa w nas nowe życie za pomocą rzeczy materialnych, jak chleb i wino. Można to uznać za pewną toporność i brak uduchowienia. Bóg tak nie uważa. Bóg lubi materię. Sam ją wymyślił”.

Pozwala spojrzeć z dystansu na pewne kwestie jak najbardziej współczesne i bliskie każdej z nas. Wszyscy pracujemy nad ulepszaniem siebie duchowo. A co z rozwojem fizycznym? Często się zastanawiamy - czy wystarczająco dużo czasu poświęcam niezajmowaniu się sobą? Czy wypada się malować? Czy tuszu do rzęs można używać, ale puder i podkład to już przesada? Czy mogę założyć krótką spódnicę, jeśli należę do duszpasterstwa (lub innej wspólnoty religijnej)? Jeżeli jesteś tą szczęściarą, która już wszystkiego jest pewna - daj znać, biały kruku!

Długo zastanawiałam się, wertując internet wzdłuż i wszerz, co „się powinno”, a co „się nie”. Podsłuchiwałam rozmowy starszych o kilka lat kobiet. Włos mi się jeżył na głowie, gdy widziałam słowa: „lepiej, aby kobiecie ramię uschło, niżby miało być nie okryte”. O nie, nie, nie, nie, ja się tak nie bawię! Spróbowałam pogadać. Zapytałam więc u źródła - kilku kolegów, jaki strój kobiety ich „rusza”. Jednomyślnie, a niezależnie - odkryte ramiona ich nie ruszają. Ani, ani trochę. Cóż, trzeba szukać dalej.

Nadal się zastanawiam, czy wszystkie zakazy uważane za normy są adekwatne. Póki co doszłam do wniosku, że całość sprowadza się do słowa: skromnie. No dobra, czyli jak? Po dłuższych poszukiwaniach (niestety, ale znowu z pomocą przyszedł wujek Google), medytacjach i łaskawej pomocy Ducha stwierdziłam, że skromna nie oznacza wcale beztroska w kwestii wyglądu. Niemal rok później przyszła kolejna myśl – „nie zaniedbana” i „zadbana”, jeśli dotyczy naszego wyglądu, też nie zawsze oznacza to samo. Bo dba się z miłości, a nie zaniedbuje się z obowiązku.

Temat mnie tak zaciekawił, że swoje drobne śledztwo przemieniłam w ramowy plan mini-warsztatów dla kobiet. O wyglądzie. I o tym, że nie ma co się wstydzić swojej urody. Bo jesteśmy dziełem Boga, każdy z nas jest małym Bożym arcydziełkiem. Oczywiście, dużo też w nas biologii - mamy cechy odziedziczone po rodzicach, dziadkach, innych odnogach rodziny, a może nawet są tak stare, że nikt w rodzinie ich nie pamięta (i dlatego wyglądamy trochę inaczej niż reszta naszej familii). Pewnie, jest tu biologia. Ale sposób, w jaki zostały dobrane cechy Twojego wyglądu - biologia określa przypadkiem. Ja określam to Bożym planem. (Ktoś mądry - a może zdarzyło mu się to tylko raz w życiu, jedno mądre zdanie, nie pamiętam - ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że przypadek to jest to, co przypada od Pana Boga). Zatem Twój wygląd, jak i wygląd każdej osoby, którą znasz jest Bożym planem. A Jemu raczej nie zdarzają się pomyłki, prawda?

Dziewczyno! Dbaj o siebie! Jeżeli nawet nie lubisz swojego ciała, to spójrz na nie jak na Boży dar. Tylko nie pogrążaj mi się w smutku, że taki piękny ten Boży dar, a Ty zrobiłaś z nim coś niewłaściwego (np. jesteś bardziej lub mniej szczęśliwą posiadaczką fałdki nad paskiem lub innego przymiotu, który współcześnie uważa się za defekt). Nie, nie chodzi o zamartwianie się własnym wyglądem. Chodzi o racjonalne spojrzenie. Jeżeli trudno Ci spojrzeć na siebie obiektywnie (a nawet jeśli nie masz z tym trudności), polecam - rozmowy z bliskimi osobami (kilkoma). Odradzam - rozmowy z mamą/babcią ;)

Stwierdzisz, że jednak warto „coś” zrobić? Że trochę słabo dbasz o to Boże dzieło, którym jest Twoje ciało? Dobrze, ale najpierw przemyśl sobie, dlaczego chcesz to zrobić. Jeśli tylko po to, żeby komuś dopiec, żeby komuś pokazać na co Cię stać albo po prostu chcesz pójść za modą - to daj sobie spokój. Warto być piękną dla większej chwały Bożej. Z doświadczenia Ci powiem, że kiedy ma się już dość i jesteś na skraju rzucenia wszystkiego w cho…lewkę, to tylko dobry pretekst, od którego zaczęłyśmy nasze zmiany, pozwoli nam wytrwać.

Wygodnie jest dreptać w miejscu, ale co nam z tego, jeżeli świat biegnie do przodu? Czy naprawdę chcemy, żeby wierzące kobiety były kojarzone z zaniedbaną dziewczyną, w powłóczystej spódnicy i rozdeptanych butach, z przetłuszczonym warkoczem? Piękne Wy moje, nie o to chodzi. „Skromna” nie oznacza „bez troski o wygląd”. Nie chodzi też o to, aby każda z nas była niczym supermodelka. Co nie znaczy, że supermodelki nie mogą być „spoko” - znam jedną, ma bardzo ładne długie włosy. Poza Pekinem czy innym Nowym Jorkiem jest naprawdę zwykłą, trochę wysoką dziewczyną, z psem i chłopakiem. Ciężko pracuje w modelingu., całymi miesiącami potrafi jej nie być w domu. Jak się bliżej przyjrzeć temu biznesowi, to przestaje szokować, dlaczego tyle zarabiają.

Wracając do meritum - zastanów się, czy gdyby wszyscy wyglądali tak, jakby sobie wymarzyli, czy świat byłby przez to piękniejszy? Czy może byłby trochę… nudny? Wyobraźmy sobie, że wszyscy poczują się kochani i warci dbania o siebie. Wiesz, dlaczego płatki śniegu są piękne? A jesienne liście? Zmarszczki na wodzie i chmury? Chyba już wiesz.

Nie ma dwóch takich samych.


Jesteś wyjątkowo udanym Bożym dziełem. Twoje ciało nieustannie się zmienia, aż pewnego dnia całkiem zniknie. Do tego czasu jest pod Twoją opieką. Dbaj o nie, dbaj z miłości do Bożych darów. I pozwól sobie być piękną.

wtorek, 27 grudnia 2016

Piękna pomimo...

Autorka tekstu: Basia

Kiedy patrzę w lustro widzę tylko malutką, bladziutką, słabiutką dziewczynę, która niczym nie przypomina żadnych piękności tego świata. Ale im bardziej intensywnie się jej przyglądam, widzę, że ta dziewczyna ma piękne oczy, usta, policzki, piękne włosy, a cera idealnie podkreśla ich piękno. Zazwyczaj unikam wzroku tej dziewczyny w lustrze, ale tym razem długo się jej przyglądam, i uśmiecham się do niej. Ona uśmiecha się z powrotem, zwiększając mój uśmiech. Mówię jej, że jest piękna, a ona odwzajemnia ten komplement tymi samymi słowami. Kocham ją.

Patrząc na świat oczami Jezusa, widzę nie tylko piękno innych osób, czy świata dookoła mnie, ale również swoje. Widzę, że mam wady, ale dostrzegam też piękno z jakim stworzył mnie miłujący Bóg.

„Cała piękna jesteś przyjaciółko moja”, tak mówi do mnie, i do każdej z nas Jezus. Jeszcze bardziej zaskakująca jest kontynuacja tego zdania: „I żadna zmaza w tobie nie powstała.” Przy tym słowach muszę już usiąść i dłużej się nad nimi zastanowić. Przecież mam tyle wad, Jezu, jak możesz takie rzeczy mówić  właśnie o mnie? Ale to te słowa ciągle powtarzasz, podkreślasz, przywołujesz, gdy tylko zaczynam wyliczać swoje wady. Mówisz, że grzechy zostały przebaczone, rany uzdrowione, złe skłonności i przyzwyczajenia zdjęte z mojej szyi niczym kajdany, które już nie będą mnie pętały. Mówisz, że one nie stanowią prawdy o mnie. Dajesz prawdziwą wolność. Pokazujesz prawdę.

Czy Bóg, który tak cudownie stworzył cały świat mógł popełnić błąd i stworzyć jedno, jedyne stworzenie niegodne miłości? Czy tworząc piękne kwiaty mógł zapomnieć podzielić się tym pięknem ze mną, nie udzielając go ani memu ciału, ani duszy czy sercu? Czy mógł zapomnieć o miłości Ten, który ukształtował mnie w łonie mojej matki? Zatem, prawda o mnie nie jest napisana w czarnych barwach, nie ważne jaka jest historia mojego życia. W samym centrum mojego życia jest światło miłości, które zapoczątkowało wszystko, nadaje wszystkiemu sens, i stanowi źródło piękna, którego często nie widzę.

Jestem piękna, choć nie mam idealnej cery czy figury. Jestem piękna, mimo tej krytyki, której musiałam się nasłuchać od swoich bliskich, obcych i od samej siebie. Jestem piękna, mimo błędów , grzechów i niewykorzystanych darów. Jestem piękna, bo On tak mnie stworzył. Jestem piękna, bo On tak mówi mi za każdym razem, gdy na mnie spojrzy, a przecież Bóg nigdy nie kłamie. Jestem piękna, bo mimo różnych niedoskonałości, jest w moim sercu ten ogień miłości, który miłujący Ojciec tam złożył na początku mojego istnienia. Choć mam wiele wad, mam w sobie dużo dobra i nieodkrytych skarbów. Jestem piękna i jestem wartościowa – i to właśnie jest prawdą o mnie. Nie ważne w jaki sposób szatan będzie próbował ją podważać. Bóg mówi mi co innego. To Jemu zaufałam.



poniedziałek, 14 listopada 2016

Pierwsza miłość


Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości. Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij (Ap 2, 4-5).

Bóg jest wierny miłości do mnie i do Ciebie. Jego miłość się nie zmienia. On cały czas – w każdej sekundzie i minucie Twojego życia kocha Cię i interesuje się Tobą z taką samą intensywnością. Jego zaangażowanie w relację z nami wcale się nie zmienia. To my odchodzimy od Niego. Zapominamy o obietnicach złożonych na etapie pierwszego nawrócenia, kiedy to pierwsza miłość dawała nam siły: mogliśmy nawet góry przenosić.

A teraz? Jak wygląda moje zabieganie o relację z Chrystusem?

W dzisiejszej Liturgii Słowa Bóg wzywa nas do podjęcia na nowo „pierwszych czynów”, pragnie na nowo rozbudzić nasze – często zmęczone i poranione – serca do życia Jego miłością. Chrystus wzywa Cię dzisiaj: „Przypomnij sobie co Mi zawdzięczasz”. Przypomnij sobie Kto jest przy Tobie i nawróć się, czyli zmieniaj swoje myślenie, albo raczej pozwól, aby to Bóg przemieniał Twój sposób postrzegania rzeczywistości – tak jak to było na początku wspólnej drogi.

Podejmij pierwsze czyny. Przecież nie chodzi o to, abyś robił to samo, co na początku swojego nawrócenia, na początku spotkania z żywym Bogiem, który pierwszy wybiegł Ci na spotkanie, ale chodzi o miłość, z jaką wtedy wszystko wykonywałeś z myślą o Tym, który Cię podźwignął. Nie chodzi też przecież o wielkie emocje i uczucia, bo na nie człowiek nie ma wpływu: one odchodzą, przychodzą inne. Idzie o zaangażowanie rozumu i woli w działanie na większą chwałę Bożą, aby Chrystus mógł przemieniać naszą rzeczywistość i powiększać dzięki temu Swoje Królestwo. Kluczem jest świadomość tego, że wszystko, co robię oddaję Chrystusowi. Służę innym ze względu na Niego. Pozwalam Mu działać. Pamiętam skąd spadłem. I do Kogo wrócę.  


niedziela, 25 września 2016

O doświadczeniach i utrapieniach

Dziecko, jeżeli masz zamiar służyć Panu, 
przygotuj swą duszę na doświadczenia! 
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, 
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!  
Przylgnij do Niego, a nie odstępuj, 
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim. (Syr 2, 1-3)

I już nie mogę powiedzieć, że nie ostrzegali. Nawet Syrach wiedział, że życie z Bogiem nie zawsze jest lekkie, łatwe i przyjemne. Jako wierzący w Chrystusa musimy być gotowi na doświadczenia, które przychodzą jakoś tak całkiem niezapowiedzianie (jakie one czasem potrafią być niekulturalne), a dużo trudnej jest nam wyjść z nich  cało (bez zbędnych siniaków). Syrach zachęca nas, abyśmy zachowali spokój serca i  cierpliwie wyczekiwali ratunku od Tego, do którego przylgnęliśmy. Czekali na pomoc od Boga, który jest wszechmocny. Naprawdę jest, choć nam się może momentami wydawać, że z tej wszechmocy nie korzysta (oczywiście zawsze tylko w naszym wypadku, bo u innych to już nie ma takich oporów), to właśnie On wie najlepiej kiedy i jak ma zadziałać. Wszelkie doświadczenia mają nas w końcu umocnić, chociaż kiedy się je przeżywa, to wcale tak nie wygląda. Raczej wydaje się, że nieuchronnie utoniemy i nic nas już nie uratuje. Ale jest Ktoś, kto czuwa. I nie zapomina o Swoim Przymierzu. Wcześniej czy później doprowadzi nas do końca naszej drogi na ziemi, tak abyśmy otrzymali nagrodę za udział w dobrych zawodach. 

Tylko nie traćmy nadziei, że On jest, że nas kocha, i że wie, co robi. 

środa, 14 września 2016

Burzliwa droga do wiary

       Jezus jest Panem. On pragnie królować również w naszej codzienności, czyli być obecnym w każdej czynności, którą wykonujemy z miłości do Niego i innych ludzi. Chrystus nie jest Bogiem dalekim, ale bliskim, który przychodzi - często niezauważony - i czeka na nasze zaproszenie, na odpowiedź naszego serca. On nigdy nie przestaje nas wołać po imieniu. Dlatego codziennie, bez ustanku musimy walczyć o nasze serca, aby w coraz większym stopniu należały do Tego, który je stworzył. Nie jest to łatwe, ale dzięki trwaniu w Jego łasce, wszystko jest możliwe.
      Świat będzie nas zwodził, czyli pociągał nasze serca - które tak bardzo chcą być kochane - namiastką miłości. Nie ma ona mocy wypełnienia pragnień serca ludzkiego, bo to może uczynić jedynie Bóg; świat jednak będzie je nęcił, kusił i niepokoił czymś, co właściwie nie przynosi szczęścia, ani radości, ale daje ułudę ukojenia, które jest chwilowe. Świat nas nienawidzi, bo nie jesteśmy ze świata - jak pisał św. Jan - ale należymy do Boga. Jesteśmy Jego własnością. 
       Bóg jest Tym, który ma moc stwarzania nas na nowo. Jednym słowem potrafi podnieść nas z błota, w którym tkwimy: błota naszych grzechów, słabości, niedoskonałości, a my i tak często szukamy pocieszenia w świecie, któremu wcale na nas nie zależy. Dziwne to nasze serce, które jest nieustannie miotane przez fale kłopotów, niepokojów i lęków, a które może uspokoić jedynie Jezus. 
       Zapominamy, że On ma pod kontrolą nasze życie: opiekuje się nami i jak uczniowie w łodzi miotanej falami, z paniką w głosie wołamy: Panie, nie obchodzi Cię, że giniemy!? A On? On ze spokojem odpowiada: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Panie, przymnóż nam wiary! - możemy odpowiedzieć - ufając, że nas wysłucha, bo tylko On jest wierny i wiary-godny. To jest pewne. 

Wołajmy więc: Panie, przymnóż nam wiary i poślij nas tam, gdzie chcesz, abyśmy Cię głosili! 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ŚWIADECTWO

Bóg jest dobry! Doświadczam tego każdego dnia. Nawet kiedy jestem właśnie przed miesiączką i bardzo trudno mi przychodzi bycie kobietą. Zazwyczaj jednak bardzo doceniam fakt, że Pan Bóg miał świetny pomysł uczynienia mnie jedną z przedstawicielek płci piękniej. I nie znaczy to, że nie doceniam mężczyzn! Wręcz przeciwnie – doceniam. I to bardzo. O czym to ja chciałam Wam napisać? Już wiem – NASZ BÓG JEST DOBRY. Dla każdego: dla wierzącego i niedowiarka, dla kobiet i mężczyzn, dla dzieci i starców, dla zdrowych i chorych, dla biednych i (o zgrozo!) dla bogatych. I choć przychodzą takie chwile naszego życia, iż zupełnie nie jesteśmy w stanie w to uwierzyć, to On się nie zmienia i błogosławi nam zawsze. To od nas zależy czy w określonych okolicznościach życia dostrzeżemy tę dobroć i się na nią otworzymy; czy też obrazimy się na Boga i cały świat, który jest taki niesprawiedliwy (i tak w ogóle, to mielibyśmy na niego o wiele lepsze pomysły niż Ten, który go stworzył), i się zamkniemy na Jego miłość. I wcale nie jest tak, że nie wiem o czym piszę, że moje życie zawsze usłane jest różami i wszystko mi wychodzi. Otóż: nie. Za moment wyjaśnię Wam dlaczego tak nie jest, ale musicie jeszcze poczekać, bo właśnie pomyślałam, że muszę to jednak napisać w tym miejscu: ŻYCIE Z BOGIEM DAJE NAM SZCZĘŚCIE NAWET W UTRAPIENIU. 
Od czego by tu zacząć. Urodziłam się. I tak naprawdę – w moim przypadku – już za sam ten fakt powinni mi wręczyć medal. Urodziłam się z mózgowym porażeniem dziecięcym w siódmym miesiącu, ważąc niecały kilogram. I wbrew pozorom moja mama była bardzo młoda, bardzo zdrowa i te wszystkie inne „bardzo”. Nie było żadnych problemów w trakcie ciąży. Nic nie wskazywało, że cokolwiek pójdzie nie tak. A poszło. Mama miała zielone wody płodowe, co znaczy, że niewiele brakowało, a udusiłabym się w jej brzuchu. Mogło więc mnie nie być, a jednak jestem. Pan Bóg miał ku temu określony plan, którego do tej pory nie rozumiem do końca, ale już przynajmniej wiem, że jakiś jest. Alleluja! Bóg opiekował się mną od urodzenia, a znając Go, to od poczęcia (do tego stopnia, że dziurka w sercu, z którą się urodziłam, samoistnie się zrosła, i planowana operacja nie była potrzebna), choć ja tego nie przeczuwałam.
Nie wiem czy jest sens mówić o tym, co przeżywałam jako dziecko w szkole podstawowej i gimnazjum, jako jedyna osoba niepełnosprawna wśród dzieci, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z nikim, kto byłby inny od nich. Możecie to sobie chyba wyobrazić. Każdy chce być akceptowany jako dziecko, prawda? No właśnie. Mój problem polegał na tym, że zupełnie nie mogłam sobie poradzić z moim byciem „innym” i pomimo, że moi rodzicie otoczyli mnie w domu miłością, za co jestem im ogromnie wdzięczna, to ja tej miłości nie byłam w stanie przyjąć, bo sama siebie nie kochałam, a co za tym idzie: innych ludzi też nie. Boga traktowałam jak sędziego i policjanta: byłam więc „grzeczna”, bo nie chciałam skończyć w piekle, ale nie miałam w sobie życia. I tak wegetowałam nie wierząc w sens życia, z przyklejonym uśmiechem na ustach, żeby nikt nie zapytał przypadkiem co u mnie.
U mnie było źle, do momentu, w którym spotkałam żyjącego Jezusa. Stało się to na rekolekcjach charyzmatycznych z o. Jamesem Manjackalem. Zobaczyłam jego roześmianą, po prostu: bardzo szczęśliwą twarz i pomyślałam: „Boże, jeśli potrafisz tak uszczęśliwiać ludzi, to ja tak chcę mieć”. Drugim momentem, którego nie zapomnę, była konferencja podczas której o. James mówił o cierpieniu. Nie pamiętam co dokładnie powiedział. Pamiętam, że zrozumiałam, że choroba, którą dźwigam jest darem od Boga (może trochę dziwnym, może trudnym, i na pewno nie-wiem-po-co-Mu-ona), ale zaczęłam za nią z serca dziękować i powiedziałam: „Panie Boże, gdyby to porażenie nie było Ci już potrzebne, to możesz je zabrać”. I tutaj takie wtrącenie: Uważajcie o co prosicie! Pan Bóg wziął to sobie do serca i zaczął uzdrawiać mnie fizycznie. Zaczął uzdrawiać mi kręgosłup, który jest bardziej prosty, a także ręce i nogi, np. wyprostował mi jeden palec u lewej ręki, która jest „bardziej chora” od prawej. Faktycznie, jest po prostu prosty. Moi rehabilitanci się śmieli, że tego nie mogli mi załatwić. Mam też większą równowagę: nie przewracam się na ulicy, co czasem mi się zdarzało - jak był lód. Teraz nie boli mnie kręgosłup jak sprzątam, czy robię zakupy - to dość ułatwia życie. Żeby nie było: mam też rehabilitację, bo Pan Bóg pragnie, abyśmy o siebie dbali: pewne rzeczy można wyćwiczyć, innych nie. Jezus jest specjalistą właśnie od tych innych. I to nie jest też tak, że te fizyczne cuda są najważniejsze – nie.
Tak naprawdę uzdrowienie fizyczne, jest dodatkiem do tego, co Pan Bóg uczynił dla mojego serca. Całkowicie je przemienił! Dał mi po prostu nowe serce (wiem jak to brzmi), no ale tak właśnie się stało. Dał mi radość, a zabrał smutek; dał miłość - zabrał nienawiść; zabrał lęk - dał nadzieję. Teraz szczerze uśmiecham się do ludzi (i nieskromnie powiem, że jestem z tego znana: Pan Bóg to ma pomysły!), otworzyłam się na innych, więc mam wielu wspaniałych przyjaciół i kocham moją rodzinę. Totalna rewolucja. Jak by to powiedział, papież Franciszek, który skradł moje serce podczas ŚDM-ów (musiałam to napisać J), Jezus zrobił niezły raban w moim sercu i w końcu wszystko jest na właściwym miejscu.
PAN BÓG JEST DOBRY! I kocha mnie i Ciebie – do szaleństwa! Nie jest tak, że od tej pory wszystko idzie w moim życiu idealnie, ale ja zmieniałam podejście do wszystkiego – zaufałam Jezusowi, który ma moc codziennie mnie ratować z kolejnych opresji – i dzięki temu wychodzę cało z wszelkich prób. Choć czasami naprawdę jest ciężko, to zawsze pamiętam kto jest Panem mojego życia i ma nad nim całkowitą kontrolę.
Żeby nie było tak cukierkowo (że tylko ochy i achy), to powiem Wam, że cztery lata temu wykryto u mnie jaskrę. Stwierdziło ją dwóch lekarzy. Nie było to łatwe. Miałam pretensje do Boga, nie chciałam brać leków – „Jak to, uzdrawiasz mi porażenie, a teraz jaskra? To nie ma już innych ludzi na ziemi?!”. Po okresie buntu pojechałam do Medjugorie (nie chcę się wypowiadać nt Orędzi, bo to zadanie Kościoła), ale wiem jedno: przeżyłam tam bardzo dobrą spowiedź, potem przyjęłam Jezusa w Eucharystii i jaskry nie mam. Choć jestem w grupie ryzyka, to lekarz odstawił moje leki, na razie jest dobrze, i jeśli Bóg da, tak zostanie.
Z kolei dwa lata temu zdiagnozowali u mnie rozległą osteoporozę: wysokie ryzyko złamania. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałam wtedy 26 lat. Technik, który zobaczył wynik, powiedział tylko: „Niech Pani się nie połamie. Niech Pani uważa!” Super. Już nawet nie miałam siły się buntować. Główny problem polegał na tym, że połączenie porażenie i osteoporozy, to naprawdę DUŻE RYZYKO złamania. Kruche kości i problemy z koordynacją = niezłe kłopoty. I z tej opresji Bóg wyprowadził mnie obronną ręką. Tym razem (chyba) bez jakiś nadprzyrodzonych środków, ale po roku trafiłam do dobrego lekarza i do bardzo dobrego rehabilitanta. Dziś, po dwóch latach walki, okazało się, że nie mam już osteoporozy, ale uwaga: jestem w grupie ryzyka. Bardzo jestem wdzięczna Bogu, że w końcu nastąpiła poprawa. Nie wiem po co Mu te wszystkie moje choroby. Mam wrażenie, że On na nie zezwala, a potem mnie z nich wyciąga,  żeby objawiła się Jego chwała. Niech i tak będzie. Amen. Bo ON JEST DOBRY! Proszę, nie zapominajcie o tym nigdy.
Bóg wie co robi. Z moim i Twoim życiem. Jedno Wam powiem. Nauczyłam się, że WARTO Mu zaufać. On nas nigdy nie zawiedzie.
Niech Bóg będzie uwielbiony w tym świadectwie i we wszystkich, którzy je przeczytają. Niech Wam obficie i skutecznie błogosławi.

Paulina

P.S. A moją historię On pisze nadal… :)