wtorek, 27 grudnia 2016

Piękna pomimo...

Autorka tekstu: Basia

Kiedy patrzę w lustro widzę tylko malutką, bladziutką, słabiutką dziewczynę, która niczym nie przypomina żadnych piękności tego świata. Ale im bardziej intensywnie się jej przyglądam, widzę, że ta dziewczyna ma piękne oczy, usta, policzki, piękne włosy, a cera idealnie podkreśla ich piękno. Zazwyczaj unikam wzroku tej dziewczyny w lustrze, ale tym razem długo się jej przyglądam, i uśmiecham się do niej. Ona uśmiecha się z powrotem, zwiększając mój uśmiech. Mówię jej, że jest piękna, a ona odwzajemnia ten komplement tymi samymi słowami. Kocham ją.

Patrząc na świat oczami Jezusa, widzę nie tylko piękno innych osób, czy świata dookoła mnie, ale również swoje. Widzę, że mam wady, ale dostrzegam też piękno z jakim stworzył mnie miłujący Bóg.

„Cała piękna jesteś przyjaciółko moja”, tak mówi do mnie, i do każdej z nas Jezus. Jeszcze bardziej zaskakująca jest kontynuacja tego zdania: „I żadna zmaza w tobie nie powstała.” Przy tym słowach muszę już usiąść i dłużej się nad nimi zastanowić. Przecież mam tyle wad, Jezu, jak możesz takie rzeczy mówić  właśnie o mnie? Ale to te słowa ciągle powtarzasz, podkreślasz, przywołujesz, gdy tylko zaczynam wyliczać swoje wady. Mówisz, że grzechy zostały przebaczone, rany uzdrowione, złe skłonności i przyzwyczajenia zdjęte z mojej szyi niczym kajdany, które już nie będą mnie pętały. Mówisz, że one nie stanowią prawdy o mnie. Dajesz prawdziwą wolność. Pokazujesz prawdę.

Czy Bóg, który tak cudownie stworzył cały świat mógł popełnić błąd i stworzyć jedno, jedyne stworzenie niegodne miłości? Czy tworząc piękne kwiaty mógł zapomnieć podzielić się tym pięknem ze mną, nie udzielając go ani memu ciału, ani duszy czy sercu? Czy mógł zapomnieć o miłości Ten, który ukształtował mnie w łonie mojej matki? Zatem, prawda o mnie nie jest napisana w czarnych barwach, nie ważne jaka jest historia mojego życia. W samym centrum mojego życia jest światło miłości, które zapoczątkowało wszystko, nadaje wszystkiemu sens, i stanowi źródło piękna, którego często nie widzę.

Jestem piękna, choć nie mam idealnej cery czy figury. Jestem piękna, mimo tej krytyki, której musiałam się nasłuchać od swoich bliskich, obcych i od samej siebie. Jestem piękna, mimo błędów , grzechów i niewykorzystanych darów. Jestem piękna, bo On tak mnie stworzył. Jestem piękna, bo On tak mówi mi za każdym razem, gdy na mnie spojrzy, a przecież Bóg nigdy nie kłamie. Jestem piękna, bo mimo różnych niedoskonałości, jest w moim sercu ten ogień miłości, który miłujący Ojciec tam złożył na początku mojego istnienia. Choć mam wiele wad, mam w sobie dużo dobra i nieodkrytych skarbów. Jestem piękna i jestem wartościowa – i to właśnie jest prawdą o mnie. Nie ważne w jaki sposób szatan będzie próbował ją podważać. Bóg mówi mi co innego. To Jemu zaufałam.



poniedziałek, 14 listopada 2016

Pierwsza miłość


Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości. Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij (Ap 2, 4-5).

Bóg jest wierny miłości do mnie i do Ciebie. Jego miłość się nie zmienia. On cały czas – w każdej sekundzie i minucie Twojego życia kocha Cię i interesuje się Tobą z taką samą intensywnością. Jego zaangażowanie w relację z nami wcale się nie zmienia. To my odchodzimy od Niego. Zapominamy o obietnicach złożonych na etapie pierwszego nawrócenia, kiedy to pierwsza miłość dawała nam siły: mogliśmy nawet góry przenosić.

A teraz? Jak wygląda moje zabieganie o relację z Chrystusem?

W dzisiejszej Liturgii Słowa Bóg wzywa nas do podjęcia na nowo „pierwszych czynów”, pragnie na nowo rozbudzić nasze – często zmęczone i poranione – serca do życia Jego miłością. Chrystus wzywa Cię dzisiaj: „Przypomnij sobie co Mi zawdzięczasz”. Przypomnij sobie Kto jest przy Tobie i nawróć się, czyli zmieniaj swoje myślenie, albo raczej pozwól, aby to Bóg przemieniał Twój sposób postrzegania rzeczywistości – tak jak to było na początku wspólnej drogi.

Podejmij pierwsze czyny. Przecież nie chodzi o to, abyś robił to samo, co na początku swojego nawrócenia, na początku spotkania z żywym Bogiem, który pierwszy wybiegł Ci na spotkanie, ale chodzi o miłość, z jaką wtedy wszystko wykonywałeś z myślą o Tym, który Cię podźwignął. Nie chodzi też przecież o wielkie emocje i uczucia, bo na nie człowiek nie ma wpływu: one odchodzą, przychodzą inne. Idzie o zaangażowanie rozumu i woli w działanie na większą chwałę Bożą, aby Chrystus mógł przemieniać naszą rzeczywistość i powiększać dzięki temu Swoje Królestwo. Kluczem jest świadomość tego, że wszystko, co robię oddaję Chrystusowi. Służę innym ze względu na Niego. Pozwalam Mu działać. Pamiętam skąd spadłem. I do Kogo wrócę.  


niedziela, 25 września 2016

O doświadczeniach i utrapieniach

Dziecko, jeżeli masz zamiar służyć Panu, 
przygotuj swą duszę na doświadczenia! 
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, 
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!  
Przylgnij do Niego, a nie odstępuj, 
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim. (Syr 2, 1-3)

I już nie mogę powiedzieć, że nie ostrzegali. Nawet Syrach wiedział, że życie z Bogiem nie zawsze jest lekkie, łatwe i przyjemne. Jako wierzący w Chrystusa musimy być gotowi na doświadczenia, które przychodzą jakoś tak całkiem niezapowiedzianie (jakie one czasem potrafią być niekulturalne), a dużo trudnej jest nam wyjść z nich  cało (bez zbędnych siniaków). Syrach zachęca nas, abyśmy zachowali spokój serca i  cierpliwie wyczekiwali ratunku od Tego, do którego przylgnęliśmy. Czekali na pomoc od Boga, który jest wszechmocny. Naprawdę jest, choć nam się może momentami wydawać, że z tej wszechmocy nie korzysta (oczywiście zawsze tylko w naszym wypadku, bo u innych to już nie ma takich oporów), to właśnie On wie najlepiej kiedy i jak ma zadziałać. Wszelkie doświadczenia mają nas w końcu umocnić, chociaż kiedy się je przeżywa, to wcale tak nie wygląda. Raczej wydaje się, że nieuchronnie utoniemy i nic nas już nie uratuje. Ale jest Ktoś, kto czuwa. I nie zapomina o Swoim Przymierzu. Wcześniej czy później doprowadzi nas do końca naszej drogi na ziemi, tak abyśmy otrzymali nagrodę za udział w dobrych zawodach. 

Tylko nie traćmy nadziei, że On jest, że nas kocha, i że wie, co robi. 

środa, 14 września 2016

Burzliwa droga do wiary

       Jezus jest Panem. On pragnie królować również w naszej codzienności, czyli być obecnym w każdej czynności, którą wykonujemy z miłości do Niego i innych ludzi. Chrystus nie jest Bogiem dalekim, ale bliskim, który przychodzi - często niezauważony - i czeka na nasze zaproszenie, na odpowiedź naszego serca. On nigdy nie przestaje nas wołać po imieniu. Dlatego codziennie, bez ustanku musimy walczyć o nasze serca, aby w coraz większym stopniu należały do Tego, który je stworzył. Nie jest to łatwe, ale dzięki trwaniu w Jego łasce, wszystko jest możliwe.
      Świat będzie nas zwodził, czyli pociągał nasze serca - które tak bardzo chcą być kochane - namiastką miłości. Nie ma ona mocy wypełnienia pragnień serca ludzkiego, bo to może uczynić jedynie Bóg; świat jednak będzie je nęcił, kusił i niepokoił czymś, co właściwie nie przynosi szczęścia, ani radości, ale daje ułudę ukojenia, które jest chwilowe. Świat nas nienawidzi, bo nie jesteśmy ze świata - jak pisał św. Jan - ale należymy do Boga. Jesteśmy Jego własnością. 
       Bóg jest Tym, który ma moc stwarzania nas na nowo. Jednym słowem potrafi podnieść nas z błota, w którym tkwimy: błota naszych grzechów, słabości, niedoskonałości, a my i tak często szukamy pocieszenia w świecie, któremu wcale na nas nie zależy. Dziwne to nasze serce, które jest nieustannie miotane przez fale kłopotów, niepokojów i lęków, a które może uspokoić jedynie Jezus. 
       Zapominamy, że On ma pod kontrolą nasze życie: opiekuje się nami i jak uczniowie w łodzi miotanej falami, z paniką w głosie wołamy: Panie, nie obchodzi Cię, że giniemy!? A On? On ze spokojem odpowiada: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Panie, przymnóż nam wiary! - możemy odpowiedzieć - ufając, że nas wysłucha, bo tylko On jest wierny i wiary-godny. To jest pewne. 

Wołajmy więc: Panie, przymnóż nam wiary i poślij nas tam, gdzie chcesz, abyśmy Cię głosili! 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ŚWIADECTWO

Bóg jest dobry! Doświadczam tego każdego dnia. Nawet kiedy jestem właśnie przed miesiączką i bardzo trudno mi przychodzi bycie kobietą. Zazwyczaj jednak bardzo doceniam fakt, że Pan Bóg miał świetny pomysł uczynienia mnie jedną z przedstawicielek płci piękniej. I nie znaczy to, że nie doceniam mężczyzn! Wręcz przeciwnie – doceniam. I to bardzo. O czym to ja chciałam Wam napisać? Już wiem – NASZ BÓG JEST DOBRY. Dla każdego: dla wierzącego i niedowiarka, dla kobiet i mężczyzn, dla dzieci i starców, dla zdrowych i chorych, dla biednych i (o zgrozo!) dla bogatych. I choć przychodzą takie chwile naszego życia, iż zupełnie nie jesteśmy w stanie w to uwierzyć, to On się nie zmienia i błogosławi nam zawsze. To od nas zależy czy w określonych okolicznościach życia dostrzeżemy tę dobroć i się na nią otworzymy; czy też obrazimy się na Boga i cały świat, który jest taki niesprawiedliwy (i tak w ogóle, to mielibyśmy na niego o wiele lepsze pomysły niż Ten, który go stworzył), i się zamkniemy na Jego miłość. I wcale nie jest tak, że nie wiem o czym piszę, że moje życie zawsze usłane jest różami i wszystko mi wychodzi. Otóż: nie. Za moment wyjaśnię Wam dlaczego tak nie jest, ale musicie jeszcze poczekać, bo właśnie pomyślałam, że muszę to jednak napisać w tym miejscu: ŻYCIE Z BOGIEM DAJE NAM SZCZĘŚCIE NAWET W UTRAPIENIU. 
Od czego by tu zacząć. Urodziłam się. I tak naprawdę – w moim przypadku – już za sam ten fakt powinni mi wręczyć medal. Urodziłam się z mózgowym porażeniem dziecięcym w siódmym miesiącu, ważąc niecały kilogram. I wbrew pozorom moja mama była bardzo młoda, bardzo zdrowa i te wszystkie inne „bardzo”. Nie było żadnych problemów w trakcie ciąży. Nic nie wskazywało, że cokolwiek pójdzie nie tak. A poszło. Mama miała zielone wody płodowe, co znaczy, że niewiele brakowało, a udusiłabym się w jej brzuchu. Mogło więc mnie nie być, a jednak jestem. Pan Bóg miał ku temu określony plan, którego do tej pory nie rozumiem do końca, ale już przynajmniej wiem, że jakiś jest. Alleluja! Bóg opiekował się mną od urodzenia, a znając Go, to od poczęcia (do tego stopnia, że dziurka w sercu, z którą się urodziłam, samoistnie się zrosła, i planowana operacja nie była potrzebna), choć ja tego nie przeczuwałam.
Nie wiem czy jest sens mówić o tym, co przeżywałam jako dziecko w szkole podstawowej i gimnazjum, jako jedyna osoba niepełnosprawna wśród dzieci, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z nikim, kto byłby inny od nich. Możecie to sobie chyba wyobrazić. Każdy chce być akceptowany jako dziecko, prawda? No właśnie. Mój problem polegał na tym, że zupełnie nie mogłam sobie poradzić z moim byciem „innym” i pomimo, że moi rodzicie otoczyli mnie w domu miłością, za co jestem im ogromnie wdzięczna, to ja tej miłości nie byłam w stanie przyjąć, bo sama siebie nie kochałam, a co za tym idzie: innych ludzi też nie. Boga traktowałam jak sędziego i policjanta: byłam więc „grzeczna”, bo nie chciałam skończyć w piekle, ale nie miałam w sobie życia. I tak wegetowałam nie wierząc w sens życia, z przyklejonym uśmiechem na ustach, żeby nikt nie zapytał przypadkiem co u mnie.
U mnie było źle, do momentu, w którym spotkałam żyjącego Jezusa. Stało się to na rekolekcjach charyzmatycznych z o. Jamesem Manjackalem. Zobaczyłam jego roześmianą, po prostu: bardzo szczęśliwą twarz i pomyślałam: „Boże, jeśli potrafisz tak uszczęśliwiać ludzi, to ja tak chcę mieć”. Drugim momentem, którego nie zapomnę, była konferencja podczas której o. James mówił o cierpieniu. Nie pamiętam co dokładnie powiedział. Pamiętam, że zrozumiałam, że choroba, którą dźwigam jest darem od Boga (może trochę dziwnym, może trudnym, i na pewno nie-wiem-po-co-Mu-ona), ale zaczęłam za nią z serca dziękować i powiedziałam: „Panie Boże, gdyby to porażenie nie było Ci już potrzebne, to możesz je zabrać”. I tutaj takie wtrącenie: Uważajcie o co prosicie! Pan Bóg wziął to sobie do serca i zaczął uzdrawiać mnie fizycznie. Zaczął uzdrawiać mi kręgosłup, który jest bardziej prosty, a także ręce i nogi, np. wyprostował mi jeden palec u lewej ręki, która jest „bardziej chora” od prawej. Faktycznie, jest po prostu prosty. Moi rehabilitanci się śmieli, że tego nie mogli mi załatwić. Mam też większą równowagę: nie przewracam się na ulicy, co czasem mi się zdarzało - jak był lód. Teraz nie boli mnie kręgosłup jak sprzątam, czy robię zakupy - to dość ułatwia życie. Żeby nie było: mam też rehabilitację, bo Pan Bóg pragnie, abyśmy o siebie dbali: pewne rzeczy można wyćwiczyć, innych nie. Jezus jest specjalistą właśnie od tych innych. I to nie jest też tak, że te fizyczne cuda są najważniejsze – nie.
Tak naprawdę uzdrowienie fizyczne, jest dodatkiem do tego, co Pan Bóg uczynił dla mojego serca. Całkowicie je przemienił! Dał mi po prostu nowe serce (wiem jak to brzmi), no ale tak właśnie się stało. Dał mi radość, a zabrał smutek; dał miłość - zabrał nienawiść; zabrał lęk - dał nadzieję. Teraz szczerze uśmiecham się do ludzi (i nieskromnie powiem, że jestem z tego znana: Pan Bóg to ma pomysły!), otworzyłam się na innych, więc mam wielu wspaniałych przyjaciół i kocham moją rodzinę. Totalna rewolucja. Jak by to powiedział, papież Franciszek, który skradł moje serce podczas ŚDM-ów (musiałam to napisać J), Jezus zrobił niezły raban w moim sercu i w końcu wszystko jest na właściwym miejscu.
PAN BÓG JEST DOBRY! I kocha mnie i Ciebie – do szaleństwa! Nie jest tak, że od tej pory wszystko idzie w moim życiu idealnie, ale ja zmieniałam podejście do wszystkiego – zaufałam Jezusowi, który ma moc codziennie mnie ratować z kolejnych opresji – i dzięki temu wychodzę cało z wszelkich prób. Choć czasami naprawdę jest ciężko, to zawsze pamiętam kto jest Panem mojego życia i ma nad nim całkowitą kontrolę.
Żeby nie było tak cukierkowo (że tylko ochy i achy), to powiem Wam, że cztery lata temu wykryto u mnie jaskrę. Stwierdziło ją dwóch lekarzy. Nie było to łatwe. Miałam pretensje do Boga, nie chciałam brać leków – „Jak to, uzdrawiasz mi porażenie, a teraz jaskra? To nie ma już innych ludzi na ziemi?!”. Po okresie buntu pojechałam do Medjugorie (nie chcę się wypowiadać nt Orędzi, bo to zadanie Kościoła), ale wiem jedno: przeżyłam tam bardzo dobrą spowiedź, potem przyjęłam Jezusa w Eucharystii i jaskry nie mam. Choć jestem w grupie ryzyka, to lekarz odstawił moje leki, na razie jest dobrze, i jeśli Bóg da, tak zostanie.
Z kolei dwa lata temu zdiagnozowali u mnie rozległą osteoporozę: wysokie ryzyko złamania. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałam wtedy 26 lat. Technik, który zobaczył wynik, powiedział tylko: „Niech Pani się nie połamie. Niech Pani uważa!” Super. Już nawet nie miałam siły się buntować. Główny problem polegał na tym, że połączenie porażenie i osteoporozy, to naprawdę DUŻE RYZYKO złamania. Kruche kości i problemy z koordynacją = niezłe kłopoty. I z tej opresji Bóg wyprowadził mnie obronną ręką. Tym razem (chyba) bez jakiś nadprzyrodzonych środków, ale po roku trafiłam do dobrego lekarza i do bardzo dobrego rehabilitanta. Dziś, po dwóch latach walki, okazało się, że nie mam już osteoporozy, ale uwaga: jestem w grupie ryzyka. Bardzo jestem wdzięczna Bogu, że w końcu nastąpiła poprawa. Nie wiem po co Mu te wszystkie moje choroby. Mam wrażenie, że On na nie zezwala, a potem mnie z nich wyciąga,  żeby objawiła się Jego chwała. Niech i tak będzie. Amen. Bo ON JEST DOBRY! Proszę, nie zapominajcie o tym nigdy.
Bóg wie co robi. Z moim i Twoim życiem. Jedno Wam powiem. Nauczyłam się, że WARTO Mu zaufać. On nas nigdy nie zawiedzie.
Niech Bóg będzie uwielbiony w tym świadectwie i we wszystkich, którzy je przeczytają. Niech Wam obficie i skutecznie błogosławi.

Paulina

P.S. A moją historię On pisze nadal… :)

wtorek, 21 czerwca 2016

Ty naprawdę masz talent!

Dlaczego niektórzy ludzie ciągle skupiają się na tym, że nie mają talentów? Dlaczego są bombardowani myślami o porażce: o tym, że ich pomysły są nic nie warte? Z drugiej strony, nieustannie porównują się z innymi: tym innym to życie wychodzi, im nie. A przecież to nieprawda. Każdy z nas został obficie obdarowany przez Boga. Dlaczego nie ufamy w potencjał jaki otrzymaliśmy od Tego, który nas stworzył i wie, co z nami zrobić (jak to ujął pewien bardzo święty grzesznik). Wątpimy, że możemy rozwijać nasze talenty; że one są skarbem, jaki mamy pomnażać. Dlaczego? Jest wiele powodów. Jednym z nich może być  to, że  nikt nas nie nauczył patrzenia na siebie Bożymi oczami. Warto to zrobić J

Zły Duch, ten który nam zazdrości Bożej miłości, przychodzi do naszego serca z wątpliwościami: nie jesteś dość dobry, nikt nie zaakceptuje Cię takim, jakim jesteś. To, czym się zajmujesz nie ma żadnej wartości. A przecież naszym Stwórcą jest Bóg, który dał nam dużo więcej niż myślimy, że nam dał. Nie potrafimy spojrzeć na siebie z dystansu, dlatego nie dostrzegamy ukrytego w nas dobra. A przecież zostaliśmy stworzeni bardzo dobrze! Czas to wykorzystać. Tylko w jaki sposób?
Sposób jest dość prosty, żeby nie powiedzieć banalny: trzeba zapytać Architekta! Skoro nie znaleźliśmy się na ziemi przypadkiem, bo przypadki istnieją jedynie w gramatyce (musiałam to napisać), to aby nasze życie miało sens i żebyśmy potrafili być szczęśliwi, warto wznieść oczy ku górom i zawołać: Ty, który mnie stworzyłeś, jaki miałeś w tym cel? Jak mam żyć, żeby być szczęśliwy i Tobie przynieść większą chwałę?

On odpowie. Może nie od razu, ale odpowie na pewno. Bo jedynie Bóg zna tajemnicę naszego życia. I wzywa nas do życia w obfitości. Bóg jest miłośnikiem życia. On cieszy się i uśmiecha, kiedy odkrywasz nowe talenty i pasje, kiedy dajesz siebie innym, kiedy jesteś radosny, bo udało Ci się zrealizować kolejny, może mały, ale jednak, cel w życiu.
W jaki sposób odkryć własne powołanie? Przyczynę, dla której znalazłem się na ziemi (w takim, a nie innym momencie historii). Przyjrzyj się własnym pragnieniom, spójrz odważnie we własne serce: zobacz, czego pragniesz. Co Cię uszczęśliwia? Jeśli to, za czym tęsknisz jest moralnie dobre, to idź za tym pragnieniem. Zobaczysz, że Bóg będzie Ci błogosławił na tej drodze. On czeka, aby Ci pomóc, ale jest Bogiem, który bardzo szanuje  Twoją wolność i chce z Tobą współpracować. Chce Ci pomagać,  a nie wyręczać.


Żyj śmiało! Nie bój się wchodzić  w nieznane. Bo zawsze jest przy Tobie Ten, który Cię umacnia. On jest źródłem: również Twoich pragnień i marzeń. Skoro Ci je daje, to chce, abyś za nimi poszedł. Proste? Niby tak, ale jednak zostaje strach i lęk. Od kogo pochodzi? Muszę przypominać kto nam zazdrości naszej pozycji dzieci Bożych i chce nas stłamsić? I właśnie tutaj przychodzi nam z pomocą Pismo Święte. Czy wiesz, że zwrot „Nie lękaj się!”, pojawia się w Biblii aż 365 razy… Przypadek? Nie sądzę ;) 

niedziela, 29 maja 2016

Trudne zadanie - wdzięczność

Bardzo trudno przychodzi nam bycie wdzięcznymi za to, co mamy: za talenty, umiejętności i pracę; za naszą rodzinę, przyjaciół, znajomych... Bardzo rzadko dziękujemy Bogu, że nie jesteśmy sami, że On jest zawsze obecny i chroni nas na każdym kroku.
Dlaczego tak jest? Wydaje się, że tak bardzo przyzwyczajamy się do tego, co posiadamy - również do relacji, w których jesteśmy - że zapominamy, iż to wszystko jest DAREM.

To, co trzeba nam robić każdego dnia (jeśli oczywiście pragniemy cokolwiek zmieniać), to OTWIERAĆ OCZY na to, co dostajemy - na BOŻE DARY, prezenty, którymi On obsypuje nas każdego dnia, w każdym momencie - wszędzie, gdzie się znajdujemy.
Na początek wystarczy podziękować za dobry sen i smaczne śniadanie, za uśmiech żony/męża, za cudowne dzieci... bo najważniejsze jest to, żebyśmy zapragnęli wyrobić w sobie POSTAWĘ WDZIĘCZNOŚCI - od dziś każdego dnia chcę mieć szeroko otwarte oczy na to, co dobrego mnie spotyka.

Nie jest to wcale łatwe zadanie w czasach, kiedy media podają ciągle i ciągle tragiczne informacje, bo one to przecież sprzedają się jak świeże bułeczki, a nas zostawiają w przeświadczeniu: "jaki ten świat jest beznadziejny, chyba Panu Bogu się coś pomyliło". Otóż: mam dobrą wiadomość :) Panu Bogu nic się nie pomyliło, tylko my patrzymy inaczej niż On. Prośmy więc Boga, aby otworzył, POSZERZYŁ nasze SERCA i nauczył nas widzieć, doceniać i dziękować Mu za każde dobro, jakie nas spotyka. 

Ja dziś dziękuję Bogu za słoneczny dzień, za wenę do napisania tych kilku słów, za motywację do nauki na kolejny egzamin, za to, że dziś niedziela i spotkam się w Komunii świętej z Tym, który mnie umacnia (tak sam-na-sam) i podziękuję za wiele, wiele innych cudów :) 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Awaken your heart!

You are beautiful and amazing! You are irreplacable! Your life does have a meaning. Do you believe that? I am not asking if you know this; I am asking whever your heart trully believe that. Does your heart believe that you are beautiful? You were created by the One who never makes mistakes, and what's more, everything He creates is very good. It is not half good, a bit good, or only sometimes good, but very good- always. I know how hard it can be to convince our hearts of this truth, so, here I would like to share with you my journey of discovering womanhood in Christ. This path can sometimes be long and tricky. How do we find ourselves on it? How do we keep track of it every single day? How do we finally come to the full realisation of our womanhood in Christ? Also, how can we help each other with discovering our womanhood- a gift and a task? I think about these questions a lot and I would like to share with you some of my own observations. I hope that we can enrich each other in this and that in the end we will awaken our hearts to love in a way that we will not be affraid to love. I hope that in the end we will convince our hearts of our beauty.

sobota, 16 stycznia 2016

Ja śpię, lecz serce me czuwa. Dźwięk! Miły mój puka! (Pnp 5, 2)

Kolejny dzień mija bardzo szybko. Nawet jeśli nie mam na głowie wielkich spraw do załatwienia, to sekundy, minuty, godziny uciekają bezlitośnie, a ja staram się je ciągle - pewnie bezskutecznie - gonić.

Często dopiero pod koniec dnia orientuję się, że byłam w nim nieobecna; wstałam, a jednak jakbym ciągle spała. Długo myślałam, dlaczego tak się dzieje. Czytając dziś "Pieśń nad pieśniami" zrozumiałam, że gdy moje serce przestaje czuwać: nie zostaje uważne na jedyną Obecność, która przynosi radość i napełnia życiem, to ja tylko pozornie jestem obecna. Jeśli przestaję być uważna na niespodzianki, jakie przygotował dla mnie Bóg na dany moment, to przeżywam życie jakoś tak obok siebie samej.

Jak to zmienić? Myślę, że jest pewna droga. A właściwe jedyna Droga. Muszę pamiętać, aby prosić o serce czuwające, serce uważne i słuchające, które będzie ciągle głodne Boga i Jego obecności. Jego obecność jest łaską. On zawsze jest. Jego imię mówi: "Jestem, który jestem". To tylko ja czasem  zapominam, że jestem tylko, jeśli pozostaję w Nim.

Aby usłyszeć głos Umiłowanego, trzeba mieć serce nastrojone na dźwięk Jego pukania. Delikatnego, które nie chce nas wystraszyć, ale wytrwałego i skutecznego - i to jak!

Serce czuwające to dar, który prowadzi nas na drogę wdzięczności Bogu, a stąd już bardzo niedaleko do uwielbienia, które napełnia moje serce radością, pokojem i pełnią Życia.

czwartek, 7 stycznia 2016

"Lewa jego ręka pod głową moją, a prawica jego obejmuje mnie" (Pnp 8, 4)

Ostatnimi czasy bardzo inspiruje mnie Pieśń na pieśniami. Warto do niej zajrzeć.

Słowa, które znajdują się w tytule, można odnieść do wielu rzeczywistości. Mówią one o trosce z jaką Chrystus opiekuje się Swoją Oblubienicą - Kościołem. Mówią też o relacji między mężczyzną, a kobietą. Ukazują nam obraz czułości i bezpieczeństwa, które kobieta otrzymuje od ukochanego.

Czułość. Tak trudno nam dziś okazywać ją sobie nawzajem. Zapominamy, w natłoku ważnych i ważniejszych spraw i innych takich tam, o delikatności w relacjach. Szczególnie w tych damsko-męskich.

Tak rzadko się dziś przytulamy, obejmujemy. Niektórzy mężczyźni (może kobiety też, ale nie spotkałam jeszcze takich) uważają nawet, że to jakieś kobiece fanaberie: te ciągłe czułości. Nie widzą potrzeby przytulania, okazywania delikatności swoim dziewczynom, narzeczonym, a potem żonom.

Ostatnio rozmawiałam z kolegą, który jest bardzo wierzącym mężem i ojcem trójki dzieci, o potrzebie przytulania, która jest w kobietach. O tym, że to naprawdę ważne. Kobieta, której okazuje się czułość, wie, że jest kochana, a to pozwala jej rozwinąć skrzydła. Jeśli nie otrzymuje wystarczającej "dawki" delikatności zamyka się w sobie, jak pączek róży, i wyciąga kolce. Wewnętrznie cierpi. Kolega ów bardzo się zdziwił. Zamilkł - zupełnie jakbym zburzyła jego dotychczasowe myślenie. Głęboko się zamyślił. Kilka dni później stwierdził, że dużo myślał o tym, co mu powiedziałam i postanowił zmienić co-nie-co w swojej relacji do żony.

Tak, bo czułość, przytulenie to nie fanaberia, tylko potrzeba kobiety. I mężczyźni też od tego łagodnieją :)

Trafiłam kiedyś, w otchłaniach Internetu, na cytat Janusza Leona Wiśniewskiego: "Kobiety najbardziej przywiązują się do mężczyzn, którzy potrafią ich słuchać, okazywać im czułość i doprowadzać je do śmiechu".

Pomyślałam: "Boże, jak on nas zna" :)